Terrorysta,
czyli kto? Przeciętnemu człowiekowi, a właściwie większości osób
zastanawiających się nad tym zagadnieniem terrorysta kojarzy się
najprawdopodobniej z człowiekiem w arafatce na głowie i bombą w plecaku. I
pewnie mają rację, a raczej na pewno ją mają. Człowiek z bombą w plecaku, choć
nie koniecznie z arafatką na głowie z całą pewnością jest terrorystą. Pytanie,
czy słowo klucz, czyli terroryzm ogranicza się wyłącznie do bomb, zamachów, wybuchów,
porwań, czy ludobójstwa. I tu można by się zastanawiać, bądź przystać na to, że
terroryzm to oczywiste dla wszystkich zagadnienie, którego źródeł powinniśmy
szukać w Iraku, czy innym Afganistanie. Zacząć można choćby od każdego mężczyzny,
bo wszyscy jesteśmy terrorystami. Mały zaczajony plemnik dociera do jajeczka kobiety.
Kobieta najczęściej się nie spodziewa, choć może i powinna świadoma tego, że z
męskiego członka nie wydobywa się masa waniliowa, a nic innego jak miliony
malutkich terrorystów, chcących przetrwać w okopach jak najdłużej i uderzyć,
zaatakować w najodpowiedniejszym momencie. Czyli jednym słowem bardzo podobnie
do czającego się człowieka z bombą w reklamówce. On także czeka na właściwy
moment. Kiedy już zaatakował i dotarł do celu, kobieta zaczyna odczuwać pewnego
rodzaju dolegliwości, takie jak bóle głowy, czy mdłości. A my jeszcze przed
urodzeniem, przed poczęciem dokonaliśmy pierwszego udanego aktu terroryzmu,
który zresztą nie kończy się na jednym dniu, a trwa przez całe dziewięć
miesięcy. Choć jeszcze zupełnie nieświadomi terroryzujemy własną matkę, kopiąc
ją, czy podświadomie wpływając na jej nastroje, czy zmuszając do jedzenia
ogórków kiszonych w czekoladzie. Następnie się rodzimy i niemalże każdego dnia
akty terroryzmu nie są nam obce. Chcemy
to, potem tamto, chcemy kupę, chcemy siku, zapominamy zapłakać, robimy w
majtki. A matka? Matka na najbliższe miesiące wypiera się niemal w 100%
własnego życia, aby nam dogodzić i spełnić nasze zachcianki. Najzwyczajniej i
po prostu jest terroryzowana 24h na dobę. Jest też opcja złej matki. Wtedy to
terrorystami są obie strony. Matka nas, a my ją. My z kupą w majtkach leżymy i
płaczemy, choć jesteśmy zmuszeni do takiego stanu, a ona, choć może nie pomaga,
bo np. jej się nie chce. Zakończę dział poczęcia, który w mojej utopijnej wizji
nazwałem „terroryzmem bezwarunkowym” i przejdę do zwyczajnych relacji
międzyludzkich. Jest dwudziesty pierwszy wiek. Światem zawładnął Internet,
media elektroniczne i wszystko, co z Ameryki. Każdego dnia budząc się włączamy
radio, telewizję, czy siadamy do komputera, chcąc dowiedzieć się, co ciekawego
wydarzyło się, kiedy spaliśmy. Jesteśmy ciekawi. I bardzo dobrze, bo ciekawość,
to nie pierwszy stopień do piekła, ale raczej do wiedzy, która zazwyczaj się
przydaje. Co więcej mamy prawo do tej ciekawości, tyle, że nie mamy prawa sami
decydować, co chcielibyśmy zobaczyć, przeczytać, czy usłyszeć. I tu zaczyna się
wielka machina terrorystyczna, która zgniata nasze umysły, pierze je w proszku rękoma
Zygmunta Chajzera, wszędzie reklamy, ulotki, gazetki. I choć byśmy nie wiadomo,
co robili nigdy się od tego nie uwolnimy. Czy to nie jest terroryzm? Kiedy
wchodzimy na własną pocztę internetową i widzimy piętnaście wiadomości, w tym
jedna, tylko jedna od znajomego, którą mamy ochotę przeczytać, a cała reszta?
Zostaliśmy wybrani, wylosowani, już czeka nowe czarne BMW, tylko kliknij.
Zostaliśmy zaproszeni no sto pięćdziesiąt najróżniejszych pokazów, zaczynając
od wełnianej pościeli, odkurzaczy, a kończąc na pokazie zdalnie sterowanych
wibratorów w 3D. Więc pytam czy to nie terroryzm? Co prawda nie dostajemy siatki
z cyber bombą, przez Internet, z komputera nie wyskakuje człowiek z granatami w
reku, ale możemy kliknąć w niewłaściwy link, a nasz komputer rozchoruje się na
dobre, albo nawet umrze na zapalenie twardego dysku, czy grypę klawiatury. Czy
to nie terroryzm? I tak każdego dnia, bez przerwy jesteśmy ofiarami, ale i
oprawcami, bo przecież każdy z nas także pracuje i terroryzuje innych tak samo
jak oni jego. Denerwujemy się, kiedy
reklamy przerywają nam film, ale sami czasem pracujemy przy ich tworzeniu. Denerwujemy
się, kiedy nasza skrzynka pocztowa cierpi na zapalenie mięśni, bo nie może już
udźwignąć nadmiaru niepotrzebnych wiadomości, które ciążą na niej nieustannie,
ale przecież często sami pracujemy wysyłając właśnie takie wiadomości.
Denerwuje nas medialna machina, a przecież często studiujemy dziennikarstwo,
tylko po to, aby uczestniczyć w tworzeniu tej machiny. Płacimy podatki, składki
emerytalne, zdrowotne, tracąc większą część naszej pensji. A kiedy wreszcie nieszczęście
kopnie nas w kostkę, czy uderzy w głowę i trzeba pójść do lekarza okazuje się,
że najbliższy wolny termin jest za pięć miesięcy. Czy to nie terroryzm? Kiedy
każdego miesiąca jesteśmy okradani, choć wcale tego nie chcemy, bo kto chce być
okradany? A kiedy już tak dajemy się całe życie skubać z każdej strony
dochodzimy do starości i słyszymy, że emerytura wynosi 600zł i że jest kryzys.
Wtedy możemy tylko spuścić głowę i wyjść z budynku, albo z siebie. A wtedy z
całą pewnością ulicą przejedzie camper na niemieckich blachach wypchany niemieckimi
emerytami. Bo wszyscy jesteśmy terrorystami, każdy na swój sposób i wedle
swojej miary. Jedni bardziej, drudzy mniej, ale z całą pewnością wszyscy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz