sobota, 11 lutego 2012

Wszyscy jesteśmy terrorystami



Terrorysta, czyli kto? Przeciętnemu człowiekowi, a właściwie większości osób zastanawiających się nad tym zagadnieniem terrorysta kojarzy się najprawdopodobniej z człowiekiem w arafatce na głowie i bombą w plecaku. I pewnie mają rację, a raczej na pewno ją mają. Człowiek z bombą w plecaku, choć nie koniecznie z arafatką na głowie z całą pewnością jest terrorystą. Pytanie, czy słowo klucz, czyli terroryzm ogranicza się wyłącznie do bomb, zamachów, wybuchów, porwań, czy ludobójstwa. I tu można by się zastanawiać, bądź przystać na to, że terroryzm to oczywiste dla wszystkich zagadnienie, którego źródeł powinniśmy szukać w Iraku, czy innym Afganistanie. Zacząć można choćby od każdego mężczyzny, bo wszyscy jesteśmy terrorystami. Mały zaczajony plemnik dociera do jajeczka kobiety. Kobieta najczęściej się nie spodziewa, choć może i powinna świadoma tego, że z męskiego członka nie wydobywa się masa waniliowa, a nic innego jak miliony malutkich terrorystów, chcących przetrwać w okopach jak najdłużej i uderzyć, zaatakować w najodpowiedniejszym momencie. Czyli jednym słowem bardzo podobnie do czającego się człowieka z bombą w reklamówce. On także czeka na właściwy moment. Kiedy już zaatakował i dotarł do celu, kobieta zaczyna odczuwać pewnego rodzaju dolegliwości, takie jak bóle głowy, czy mdłości. A my jeszcze przed urodzeniem, przed poczęciem dokonaliśmy pierwszego udanego aktu terroryzmu, który zresztą nie kończy się na jednym dniu, a trwa przez całe dziewięć miesięcy. Choć jeszcze zupełnie nieświadomi terroryzujemy własną matkę, kopiąc ją, czy podświadomie wpływając na jej nastroje, czy zmuszając do jedzenia ogórków kiszonych w czekoladzie. Następnie się rodzimy i niemalże każdego dnia akty terroryzmu nie są nam obce.   Chcemy to, potem tamto, chcemy kupę, chcemy siku, zapominamy zapłakać, robimy w majtki. A matka? Matka na najbliższe miesiące wypiera się niemal w 100% własnego życia, aby nam dogodzić i spełnić nasze zachcianki. Najzwyczajniej i po prostu jest terroryzowana 24h na dobę. Jest też opcja złej matki. Wtedy to terrorystami są obie strony. Matka nas, a my ją. My z kupą w majtkach leżymy i płaczemy, choć jesteśmy zmuszeni do takiego stanu, a ona, choć może nie pomaga, bo np. jej się nie chce. Zakończę dział poczęcia, który w mojej utopijnej wizji nazwałem „terroryzmem bezwarunkowym” i przejdę do zwyczajnych relacji międzyludzkich. Jest dwudziesty pierwszy wiek. Światem zawładnął Internet, media elektroniczne i wszystko, co z Ameryki. Każdego dnia budząc się włączamy radio, telewizję, czy siadamy do komputera, chcąc dowiedzieć się, co ciekawego wydarzyło się, kiedy spaliśmy. Jesteśmy ciekawi. I bardzo dobrze, bo ciekawość, to nie pierwszy stopień do piekła, ale raczej do wiedzy, która zazwyczaj się przydaje. Co więcej mamy prawo do tej ciekawości, tyle, że nie mamy prawa sami decydować, co chcielibyśmy zobaczyć, przeczytać, czy usłyszeć. I tu zaczyna się wielka machina terrorystyczna, która zgniata nasze umysły, pierze je w proszku rękoma Zygmunta Chajzera, wszędzie reklamy, ulotki, gazetki. I choć byśmy nie wiadomo, co robili nigdy się od tego nie uwolnimy. Czy to nie jest terroryzm? Kiedy wchodzimy na własną pocztę internetową i widzimy piętnaście wiadomości, w tym jedna, tylko jedna od znajomego, którą mamy ochotę przeczytać, a cała reszta? Zostaliśmy wybrani, wylosowani, już czeka nowe czarne BMW, tylko kliknij. Zostaliśmy zaproszeni no sto pięćdziesiąt najróżniejszych pokazów, zaczynając od wełnianej pościeli, odkurzaczy, a kończąc na pokazie zdalnie sterowanych wibratorów w 3D. Więc pytam czy to nie terroryzm? Co prawda nie dostajemy siatki z cyber bombą, przez Internet, z komputera nie wyskakuje człowiek z granatami w reku, ale możemy kliknąć w niewłaściwy link, a nasz komputer rozchoruje się na dobre, albo nawet umrze na zapalenie twardego dysku, czy grypę klawiatury. Czy to nie terroryzm? I tak każdego dnia, bez przerwy jesteśmy ofiarami, ale i oprawcami, bo przecież każdy z nas także pracuje i terroryzuje innych tak samo jak oni jego.  Denerwujemy się, kiedy reklamy przerywają nam film, ale sami czasem pracujemy przy ich tworzeniu. Denerwujemy się, kiedy nasza skrzynka pocztowa cierpi na zapalenie mięśni, bo nie może już udźwignąć nadmiaru niepotrzebnych wiadomości, które ciążą na niej nieustannie, ale przecież często sami pracujemy wysyłając właśnie takie wiadomości. Denerwuje nas medialna machina, a przecież często studiujemy dziennikarstwo, tylko po to, aby uczestniczyć w tworzeniu tej machiny. Płacimy podatki, składki emerytalne, zdrowotne, tracąc większą część naszej pensji. A kiedy wreszcie nieszczęście kopnie nas w kostkę, czy uderzy w głowę i trzeba pójść do lekarza okazuje się, że najbliższy wolny termin jest za pięć miesięcy. Czy to nie terroryzm? Kiedy każdego miesiąca jesteśmy okradani, choć wcale tego nie chcemy, bo kto chce być okradany? A kiedy już tak dajemy się całe życie skubać z każdej strony dochodzimy do starości i słyszymy, że emerytura wynosi 600zł i że jest kryzys. Wtedy możemy tylko spuścić głowę i wyjść z budynku, albo z siebie. A wtedy z całą pewnością ulicą przejedzie camper na niemieckich blachach wypchany niemieckimi emerytami. Bo wszyscy jesteśmy terrorystami, każdy na swój sposób i wedle swojej miary. Jedni bardziej, drudzy mniej, ale z całą pewnością wszyscy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz