czwartek, 24 maja 2012

Jak zarobić i się nie narobić


Istnieją pytania, które w ostatnim czasie zadaje sobie bardzo często. Jak zarobić, to chyba najczęściej kręcące się po mojej głowie zapytanie, choć nie wiem czy to dobre określenie, bo najlepiej było by zdobyć i niekoniecznie się narobić. Jednak świat chyba nie jest aż tak piękny, bo nawet rabując  bank coś tam trzeba się narobić. Więc siedzę zaciągając się papierosem i przeczesując ręką włosy, jednym słowem myślę. Do głowy przychodzą najróżniejsze rzeczy. Próbowałem już chyba wszystkiego.  Chodzenie po plaży i szukanie bursztynów nie wypaliło. Miało być miło, miało być przyjemnie. Świeże powietrze, morskie fale, piasek, co podobno dobrze wpływa na stopy i góry bursztynów! Kurwa, tylko gdzie te bursztyny! Po trzech dniach tylko nogi bolały mnie jak cholera, a ja zacząłem zastanawiać się skąd biorą te całe złote kamyczki, co je sprzedają na starówce w Gdańsku. Chyba z importu, bo na pewno nie z Bałtyku. Jednym słowem złoty biznes nie wypalił, ale przecież nie samymi bursztynami człowiek żyje. Składanie kartek z orgiami miało być strzałem w dziesiątkę. Zgodnie z zasadą, żeby zarobić należy zainwestować udałem się do marketu, aby obkupić się w najróżniejsze kolorowe kartoniki. Znalazłem w sieci wzory różnego rodzaju gwiazdek, czy śnieżynek, bo przecież zbliżały się święta, a czy jest coś piękniejszego niż ręcznie robiona śnieżynka na świąteczną kartkę…ewentualnie ręcznie robiona gwiazdka, ale przecież wszystko mieściło się w ramach mojego rękodzieła.  Siedziałem tak dwa dni składając te cholerne gwiazdki, czy tam śnieżynki powoli przestając czuć opuszki własnych palców. Jednym słowem produkcja na poważną skale. Wreszcie ubrałem się w ten cały czerwony, zresztą pożyczony skafander świętego i wyruszyłem w bloki. I tu właściwie cały mój niecny plan się zakończył. Napracowałem się jak ten głupi, wszystko dalekie od założenia, żeby się właśnie nie napracować, a zarobek? Może lepiej się nie chwalić, bo i nie ma czym. Trzeba było myśleć dalej, a kartki będę miał na wszystkie możliwe święta i uroczystości  chyba do końca życia. Kolejnym wspaniałym pomysłem było granie na wiadrach. Choć nie był to wyłącznie mój pomysł i też nie sam miałem go realizować. Założenie było jedno. Góra pieniędzy i fajna zabawa. Dobra przyznam się, może z tą górą przesadziłem, ale miało być co najmniej na bogato. Ustaliliśmy w jakich godzinach na monciaku pojawiają się najbogatsi i najbardziej miłosierni ludzie. Wszystko szło idealnie. Były wiadra, obudowa od komputera i jakiś garnek, który całkiem ciekawie brzmiał. Skończyło się na próbie na podwórku. Zabrakło jednego! Niestety talentu! Wiec i ten biznes nie przyniósł oczekiwanych kokosów. Najlepszym biznesem jaki do tej pory udało mi się zorganizować, czy też wymyślić, było nic innego jak sprzedawanie złomu. Niestety biznes choć dochodowy skończył się tak szybko jak wszystkie niepotrzebne metalowe przedmioty w moim domu. A co najgorsze po wszystkim okazało się, że nie wszystkie były niepotrzebne. I tak myśląc pesymistycznie doszedłem do wniosku, że to wszystko przez miejsce! Gdybym tak mieszkał w górach pewnie byłbym największym dystrybutorem oscypków na całym podhalu, no ale cóż mieszkam nad morzem, a z bursztynami nie wyszło. Pozostaje tylko pobliski  punkt Lotto i wiara, że tym razem się uda!

Gonić króliczka


„Marzenia się spełniają” Tak brzmiące hasło słyszałem w swoim życiu chyba z tysiąc razy. Często z różnego rodzaju dodatkami, bo przecież żeby owe marzenie się spełniło, trzeba wierzyć! trzeba działać! Wreszcie coś robić i mieć nadzieję. Mieć nadzieję na to, że podjęte działania przyniosą tak bardzo oczekiwany efekt. Wtedy nasze marzenia się spełnią, a my będziemy najszczęśliwszymi ludźmi pod słońcem. I tu powinienem wziąć głęboki oddech i zastanowić, czy to wszystko nie obłuda. Wierzyć, pracować, brnąc choćby pod prąd, mieć nadzieję. W wierze można się zatracić, praca może pochłonąć, brnięciem pod prąd można wszystko i wszystkich stracić, bo przecież biorąc te słowa na logikę, to kiedy ty idziesz w przeciwnym kierunku niż wszyscy dookoła, wszyscy coraz bardziej się oddalają, a do tego całego zestawu jeszcze nadzieja o której nie od dziś wiadomo, że jest matką nikogo innego jak tylko głupich. Więc pytam o co chodzi z tymi marzeniami? Czy to tylko wyznaczniki, punkty do których dążymy, a kiedy już dojdziemy musimy podnieść poprzeczkę, zrobić więcej, chcieć więcej. I tak bez końca. Coraz więcej i więcej. Czy nasze życie, czy też sens tego życia opiera się właśnie na tych punktach, które jak w grze planszowej, czy tam komputerowej musimy zdobywać, żeby wejść na wyższy lewel. A może to po prostu zwykłe gonienie króliczka, który często jest tak bardzo blisko, że czujemy jakby był już w naszych rękach, a w ostatniej chwili zupełnie z nieznanych powodów ucieka i chowa się w trawie. Gonimy! chcąc całym sercem go złapać, odnieść sukces, a prawda choć zupełnie nielogiczna jest zupełnie inna, bo przecież kiedy go złapiemy skończy się zabawa, a zamiast niej pojawi się pustka. Pustka, która gdzieś od wewnątrz z całą pewnością podsycana jest odrobiną radości, bo przecież się udało. Tyle, że z pustką przychodzi też strach. Hej co dalej? Z całego serca czegoś pragniemy. Wreszcie się udaje. Czyli jednym słowem króliczek został złapany. Jesteśmy szczęśliwi. Bynajmniej na początku. Aż do momentu, kiedy uświadamiamy sobie, że owe marzenie i wyidealizowana chwila złapania króliczka był o wiele piękniejsza w wyobraźni. I tak staramy się często wiele lat, żeby tylko osiągnąć sukces, spełnić w jakimś sensie marzenia, a kiedy nadchodzi dzień o którym myślało się godzinami, na myśl którego rozpływało się w fantazjach, planowało się go, jak to będzie cudownie, jak uroczyście, szczęśliwie. Każdy szczegół wyimaginowanego sukcesu, dnia spełnienia marzeń. W końcu dzień nadszedł i z mydlanych baniek wyobraźni pozostał tylko fikcyjny obłoczek. Fajerwerków nie było, dupa zmarzła na mrozie, a w głowie urodziła się obawa co teraz? Więc zapytam jeszcze raz, czy może chodzi tylko o tego królika, czy tam zająca? Może cała zabawa polega żeby gonić, niekoniecznie łapać.