Istnieją pytania, które w ostatnim czasie zadaje sobie
bardzo często. Jak zarobić, to chyba najczęściej kręcące się po mojej głowie
zapytanie, choć nie wiem czy to dobre określenie, bo najlepiej było by zdobyć i
niekoniecznie się narobić. Jednak świat chyba nie jest aż tak piękny, bo nawet
rabując bank coś tam trzeba się narobić.
Więc siedzę zaciągając się papierosem i przeczesując ręką włosy, jednym słowem
myślę. Do głowy przychodzą najróżniejsze rzeczy. Próbowałem już chyba
wszystkiego. Chodzenie po plaży i
szukanie bursztynów nie wypaliło. Miało być miło, miało być przyjemnie. Świeże
powietrze, morskie fale, piasek, co podobno dobrze wpływa na stopy i góry
bursztynów! Kurwa, tylko gdzie te bursztyny! Po trzech dniach tylko nogi bolały
mnie jak cholera, a ja zacząłem zastanawiać się skąd biorą te całe złote
kamyczki, co je sprzedają na starówce w Gdańsku. Chyba z importu, bo na pewno
nie z Bałtyku. Jednym słowem złoty biznes nie wypalił, ale przecież nie samymi
bursztynami człowiek żyje. Składanie kartek z orgiami miało być strzałem w
dziesiątkę. Zgodnie z zasadą, żeby zarobić należy zainwestować udałem się do
marketu, aby obkupić się w najróżniejsze kolorowe kartoniki. Znalazłem w sieci
wzory różnego rodzaju gwiazdek, czy śnieżynek, bo przecież zbliżały się święta,
a czy jest coś piękniejszego niż ręcznie robiona śnieżynka na świąteczną kartkę…ewentualnie
ręcznie robiona gwiazdka, ale przecież wszystko mieściło się w ramach mojego rękodzieła.
Siedziałem tak dwa dni składając te
cholerne gwiazdki, czy tam śnieżynki powoli przestając czuć opuszki własnych
palców. Jednym słowem produkcja na poważną skale. Wreszcie ubrałem się w ten
cały czerwony, zresztą pożyczony skafander świętego i wyruszyłem w bloki. I tu
właściwie cały mój niecny plan się zakończył. Napracowałem się jak ten głupi,
wszystko dalekie od założenia, żeby się właśnie nie napracować, a zarobek? Może
lepiej się nie chwalić, bo i nie ma czym. Trzeba było myśleć dalej, a kartki będę
miał na wszystkie możliwe święta i uroczystości chyba do końca życia. Kolejnym wspaniałym pomysłem
było granie na wiadrach. Choć nie był to wyłącznie mój pomysł i też nie sam
miałem go realizować. Założenie było jedno. Góra pieniędzy i fajna zabawa.
Dobra przyznam się, może z tą górą przesadziłem, ale miało być co najmniej na
bogato. Ustaliliśmy w jakich godzinach na monciaku pojawiają się najbogatsi i
najbardziej miłosierni ludzie. Wszystko szło idealnie. Były wiadra, obudowa od
komputera i jakiś garnek, który całkiem ciekawie brzmiał. Skończyło się na
próbie na podwórku. Zabrakło jednego! Niestety talentu! Wiec i ten biznes nie przyniósł
oczekiwanych kokosów. Najlepszym biznesem jaki do tej pory udało mi się
zorganizować, czy też wymyślić, było nic innego jak sprzedawanie złomu.
Niestety biznes choć dochodowy skończył się tak szybko jak wszystkie
niepotrzebne metalowe przedmioty w moim domu. A co najgorsze po wszystkim
okazało się, że nie wszystkie były niepotrzebne. I tak myśląc pesymistycznie
doszedłem do wniosku, że to wszystko przez miejsce! Gdybym tak mieszkał w
górach pewnie byłbym największym dystrybutorem oscypków na całym podhalu, no
ale cóż mieszkam nad morzem, a z bursztynami nie wyszło. Pozostaje tylko
pobliski punkt Lotto i wiara, że tym
razem się uda!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz