środa, 4 kwietnia 2012

Kolejne podejście


Kolejna kłótnia, kolejne przykre słowa. I jak zwykle brak rozwiązania, a może po prostu brak odpowiedzi. Był już chyba wieczór, kiedy wczoraj poszedłem do niego. Całą drogę, właściwie bez przerwy słowa układały się w głowie. Chciałem być przygotowany, chciałem mieć jak najwięcej argumentów...nie chciałem i mogłem dopuścić, żeby mnie zagiął...zagiął czymkolwiek. Kropił deszcz, który studził emocje i dodawał odwagi, która niewątpliwie była potrzebna, choć on przecież nie należy do furiatów, bo może gdyby należał było by jakoś łatwiej. Kiedy doszedłem pod jego posesję, ogrodzoną murem niczym zamek, wiedziałem, że już wygląda z któregoś okna, może nawet czekał... Krzyknąłem do niego, nie przekraczając granicy płotu, żeby wreszcie wyszedł i normalnie porozmawiał, bo ja przecież wierzę w jego słowa, bynajmniej częściowo, tylko niech wyjdzie i powie mi to w oczy. Nic...zupełnie nic. Zacząłem się denerwować i wtedy opowiedziałem mu o dzieciach z rakiem, zupełnie łysych, które ostatnio widziałem, wierząc, że może to skłoni go do rozmowy. Wszystko jak kulą w płot! Patrzył się tylko jak wryty, zupełnie nie obecny, a ja uprawiający swój cholerny monolog dostawałem białej gorączki. Mówiłem dalej, a właściwie krzyczałem, bo przecież stary, to i może gorzej słyszy- Nie jestem twoim wrogiem, jestem opozycją i potrzebuję argumentów! Milczał cały wieczór. A mi wreszcie znudziło się bezsilne stanie pod kościołem. Poszedłem. 

1 komentarz: